Witajcie na moim blogu.
Co Was tu przygnało?
Rodzina?
Historie?
Czy jednak przymiotnik podróżnicze?
Niezależnie od tego czy wklikaliście się tutaj przypadkowo, czy zlepek słów stanowiący tytuł do Was mentalnie zamrugał chciałam Wam powiedzieć, że stworzyłam to miejsce z pomocą mojego męża dlatego, że potrzebowałam i dlatego że lubię.
Czego potrzebowałam? Co lubię?
Lubię pisać.
Strasznie biłam się myślami, czy tego bloga otworzyć, zwłaszcza w kontekście zasłyszanych statystyk, które mówią o tym, że więcej ludzi pisze niż czyta. Sama siebie przekonałam faktem, że z czytaniem u mnie całkiem nieźle. Moim absolutnym oddaniem literaturze w różnych odsłonach usprawiedliwiam zatem istnienie tej strony.
A czego potrzebowałam?
Odskoczni.
Od czego?
Od korpo.
Jeśli ktoś z Was doczytał do tego momentu i kiedykolwiek pracował lub pracuje w korpo, to wszystko rozumie. Reszcie trudno będzie wytłumaczyć.
Nie planuję animować tej strony w jakiś systematyczny sposób. Skoro ma ona być lekarstwem na korporacyjny ból istnienia to rzeczywistym animatorem aktywności tej witryny będzie mój pracodawca, a raczej jego oddziaływanie na moją psyche.
Jednak za treść odpowiadam ja i tylko ja.
Co za „ja”?
Mam na imię Katarzyna. Wszyscy mówią do mnie Kasia.
Mam w życiu trzy pasje. Historię, literaturę i podróże.
Historia i literatura są dość statycznie dla zewnętrznego otoczenia konsumowane w mojej głowie. Czasami tylko zmuszę rodzinę do gier planszowych na bazie historii Polski.
Podróże natomiast to pasja w pełnym tego słowa znaczeniu. To marzenie, motywacja, fascynacja.
Kocham to poczucie niepewności w podróży, tego co się może zdarzyć, a niekoniecznie musi. To rozwiewanie każdym kolejnym dniem drogi mgły niewiedzy i nieświadomości. I to poczucie, że miejsca zaczynają do mnie przynależeć. Ja nie daję im nic, oprócz głębszego wydeptania wskazanych ścieżek i dodania mojej porcji wkładu w publicznych koszach. One za to dają mi radochę nie do przecenienia. Podarki. Zapakowane w lekko przykurzone wstążki. Z tych prezentów najbardziej lubię poczucie przynajmniej częściowego zrozumienia zaplątanego warkocza historii.
Proszę, aby tekstów w zakładce „historie z podróży” nie traktować jako przewodnika czy informatora. Z resztą po pierwszym czytaniu sami na to wpadniecie. To coś w rodzaju impresji na temat miejsca. Lepszych lub gorszych, ale na pewno bardzo subiektywnych.
Jeśli komuś pobyt w tym wirtualnym miejscu sprawił przyjemność, to strasznie się cieszę i zapraszam ponownie. Jeśli zaś ktoś uznał to za stratę czasu to mogę powiedzieć tyko, że mi przykro i w takim przypadku za poradą prababki logiki sugeruję tu więcej nie zaglądać.
To ostatnie zdanie zostało podpowiedziane przez moje excelowo-korporacyjno-zero-jedynkowe Ja.
Czasami dopuszczam je do głosu poza pracą.
