Jedenasty dzień wojny!

Jedenasty dzień wojny…

Jedenasty dzień wojny?

Wojna?

Nie oglądam filmu typu „Czas honoru” lub „Kolumbowie”. Nie rozmawiam też z babcią nieżyjącą od trzynastu lat. To  w trakcie babcinych opowieści o wojnie tamten czas ożywał. Wszystko było takie namacalne, realne. Babcia szczegółami takimi jak zapamiętane przez nią numery stron gazety, w którą była zawinięta kiełbasa dla partyzantów, ucieleśniała te opowieści. Moja pamięć przy pomocy mojej wyobraźni widzi wszystko o czym opowiadała babcia: las, mokradła, rynek w Wolbromiu podczas likwidacji getta. Babcia opowiadała obrazami. Ja te obrazy zapamiętywałam. Widzę wszystko tak, jakbym tam była. Widzę ojca biegnącego z małym synkiem na rękach. Widzę twarz kobiety potraktowaną kolbą karabinu. Widzę zbombardowane domy i spalone samochody. Aaa…. tylko to nie moja wyobraźnia…

To rzeczywistość! To nie jedenasty września 1939 roku, tyko to szósty marca 2022 roku. I wszystko co widzę to niewyśniony koszmar Europejczyka. Niewyśniony? Tak, ponieważ nie uwierzę, że jakiś Europejczyk jeszcze miesiąc wcześniej realnie zakładał taką możliwość: wojnę! Wojnę w takiej formie, o takim obliczu. Czym różnią się zdjęcia z bombardowanego Kijowa od zdjęć Warszawy z 1944 roku? Czym różnią się tłumy ukraińskich uchodźców od tłumów kierujących się z Warszawy i Krakowa do Wilna i Lwowa we wrześniu 1939 roku? Czym różnią się grafiki ośmieszające Putina, od napisów na murach „Hitler kaput”?  Czym różnią się rodziny tamtego i obecnego czasu? Niczym! Obraz jest ten sam: kobiety i dzieci próbują przetrwać w bezpiecznym miejscu, a ojcowie rodzin walczą. Obie sytuacje zostały wywołane przez sny o potędze zakompleksionego szaleńca. Obu szaleńcom prawie nikt się nie sprzeciwiał. Obu szaleńcom nikt nie ośmielił się przedstawić prawdy. Obaj szaleńcy rysowali przed swoimi społeczeństwami swoje chore wizje. I te społeczeństwa w obu wypadkach dały się zbałamucić. Obaj szaleńcy wodzili za nos największych polityków świata. I ci politycy dzisiaj, i kierujący NATO, podobnie jak nieszczęsny Chamberlain, nie chcą wikłać się w wojnę. Nic się jako ludzie nie uczymy. Chamberlain nie chciał, a wojna i tak przyszła. Opatrzność oszczędziła Chamberlainowi pełnej świadomości istnienia obozów koncentracyjnych, Einsatzgruppen czy blokady Leningradu, łaskawie zsyłając na niego raka. Mam odruch wymiotny jak słyszę o tym, że zaangażowanie NATO wywoła wojnę światową. Czyli co? Wojnę traktujemy jak event korporacyjny? Musi być w odpowiednim, formalnym zestawieniu? Słupki z ilością zabitych w kolumnie excelowej w zestawieniu „wojna w Ukrainie” są do zaakceptowania? A gdyby tak zmniejszyć ten słupek? Tylko nazwać go formalnie wojną światową? Tego już światowi przywódcy nie zaakceptują? Słupki muszą się zgadzać? Tak jak naszemu rządowi, który jasno określił jakim uchodźcom, z jakiej wojny można pomagać, a jakim nie. Jak widać nic się nie zmieniło na świecie. Życie życiu nierówne.

W którymś momencie wydawało mi się, że świat się zjednoczył jak nigdy do tej pory od czasu drugiej wojny światowej właśnie. Ale tylko przygładziliśmy naszą rzeczywistość. Czas się zmienił. I to wszystko co zrobiliśmy: zamknięcie przestrzeni powietrznej, blokada SWIFT, wykluczenie rosyjskich sportowców, to wszystko to taki nasz wewnętrzny Układ Monachijski. Chyba gorszy od tego z 1938 roku. Kartka w ręce Chamberlaina była chociaż podpisana przez Hitlera. A teraz państwa zachodnich demokracji same z sobą umówiły się, że to co zrobiły, powstrzyma Hitlera naszych czasów. Brytyjski premier oszukiwał się co do wartości memorandum. I my jako społeczeństwa też się oszukujemy, że zrobiliśmy wszystko co było możliwe.

Mdli mnie na myśl o darowiźnie Niemiec na rzecz Ukrainy w postaci hełmów. Mdli mnie, kiedy słyszę dyskusję skąd mogą, a skąd nie mogą startować myśliwce dla Ukrainy. I nie dlatego, że to za mało, że powinniśmy więcej zrobić. Mdli mnie dlatego, że wszyscy myślimy tylko o tym, żeby ta wojna do NAS nie dotarła. Polacy liczą na wsparcie NATO. Niemcy liczą na to, że jakby coś – to po drodze jest jeszcze Polska. Francuzi…na co oni liczą? Nie wiem. Wiem za to, że wszyscy, pewnie łącznie z ateistami, szepczemy zdrowaśki w intencji tego, żeby Wołodymyr Zełenski utrzymał ducha walki i bezczelność komunikacji Ukraińców z najeźdźcą. I żeby ukraińska armia miała na tyle siły, żeby dokonać czegoś na wzór bitwy warszawskiej, tylko sto lat później. Żebyśmy mogli to nazywać „cudem nad Dnieprem”… i korzystać z ich poświęceń. Tak jak Europa, która do tej pory korzysta z  efektu „cudu nad Wisłą”, nie będąc nawet tego świadomą.

2 thoughts on “„Bitwa warszawska” w Ukrainie

  1. To bardzo emocjonalny, ale także bardzo dojrzały tekst. Masz też Kasiu wiedzę historyczną, która pozwala na właściwe porównania sytuacji! Według mnie brak takiej wiedzy u znakomitej większości mieszkańców Europy jest jedną z ważnych przyczyn narodowych egoizmów i braku zaangażowania.
    Pisz dalej!

    1. Bardzo dziękuję za ten komentarz. Może to będzie wyrazem buty i zadufania w sobie, ale na pewno nie to jest moją intencją. Mam poczucie, że przy tym wszystkim co obecnie widzę dookoła siebie największe jest poczucie frustracji i bezsilności. Dopiero teraz mogę zrozumieć frustrację pokolenia moich rodziców, które pierwsze czterdzieści lat życia przeżyło w zakłamanym systemie. Jakie to okropne uczucie widzieć i rozumieć…i mieć tak mały wpływ na globalne poczynania. A może mamy możliwości większego wpływu na świat, tylko boimy się wszystkich tego konsekwencji? I pozostaje frustracja…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *