6.00 – Budzik… matko… jaki dzień dzisiaj? Ja dzisiaj do biura czy pracuję z domu? Czwartek? Aaaa… to z domu. Jeszcze pół godzinki!

6.30 – Szept mojego męża już ubranego, gotowego do wyjścia: „Kasia, ty nie wstajesz? Mówiłaś, że dzisiaj masz jakieś ważne spotkanie.” Cholera jasna! Dzisiaj jednak piątek!

6.32 – Stół na śniadanie chłopakom nakryty i bębniąc po blacie w kuchni poganiam mentalnie gotujący wodę czajnik. Śniadanie to jedyny posiłek, którego muszę przypilnować, inaczej wyjdą bez. A to typy żyjące w nocy, jak ich ojciec. Poranek dla nich to jak obóz przetrwania. Jak ogarną śniadanie i wyjdą z domu, to zaczynają kontrolować rzeczywistość.

6.40 – Prysznic w pięć minut. Suszę włosy. Do tego coś na kształt makijażu. Zawsze próbuję zrobić taki, jak te wszystkie kobitki pokazujące na insta lub na fejsie, jak to szybciutko można piękny makijaż zrobić. No nie!!!!…i mielę przekleństwo jak maskarą o mało nie wybijam sobie oka. Czarna krecha od brwi w górę. Trzy minuty w plecy!

7.04 – Nie jest źle. Zadowolona ze swojego odbicia z lustrze (białe bluzki i marynarki zawsze zrobią robotę)  robię sobie kanapkę i pochłaniam ją na stojąco z zimną herbatą. Rzucam okiem na zlew i ciśnienie mi skacze, ponieważ moi panowie zostawili tam wieczorem naczynie po zapiekance, zamiast je po prostu umyć. Nie byłabym sobą, gdybym nie zabrała się do mycia!

7.07 – Jaką debilką trzeba być, żeby w białej bluzce i eleganckim żakiecie myć to naczynie po siódmej rano? Już odpowiadam! Mną! I oczywiście ja sama, bez niczyjej pomocy, załatwiam „na cacy” moją białą bluzkę chlustając na nią wodą z opłukiwanego naczynia.

7.15 – Dyszę nad żelazkiem, próbując w myślach zrzucić winę za to wszystko na mojego męża. Od tygodnia prosiłam, żeby naprawił ten nieszczelny kran w kuchni!

7.17 – „Mamo! Zapomniałem, że mamy próbę o 7.30. Podrzucisz mnie szybko do szkoły?” Dzisiaj??? Zabić to za mało! Za trzy minuty ubrany w samochodzie. Jak nie  – jadę bez ciebie.

7.31 – Zawracam spod szkoły. Muszę się jeszcze zatrzymać pod domem. Na biurku zostawiłam kalendarz z notatkami na spotkanie.

7.40 – W kuchni omiatam wzrokiem zapomniane przez dzieci kanapki. Wyrzut sumienia kręci dziurę w brzuchu. Co ze mnie za matka? Jedyny moment w ciągu dnia, kiedy moje dzieci realnie mnie potrzebują – a ja co? Głową już w korporacji!

8.00 – Parkuję pod biurem. Niech będzie błogosławiona niemodna lokalizacja tej firmy. Jak pomyślę o korkach, z którymi walczą koleżanki w warszawskim oddziale, i do pracy z jednego końca miasta na drugi jadą 1,5 godziny, to doceniam moje kilka minut bez korków, do tego drogą przez piękny las.

8.07 – Herbata zrobiona. Kalendarz ogarnięty. Wiem co mnie czeka.

8.15 – Jak ja mogłam zapomnieć o tej przedpłacie! Jeden z moich klientów wewnętrznych zje mnie na przekąskę, jak przez to spóźnienie nie zdążą z terminami do końca grudnia!

8.30 – Mail kajająco-błagający o ekstra płatność poza kalendarzem wysłany do DAFa. Teraz tylko nerwowe zerkanie na skrzynkę, czy przyjdzie to nieśmiertelne „zgoda na przelew”. 

9.30 – Od godziny spędzam czas na jednym z tych spotkań od line, gdzie z jednej strony nie masz nic do powiedzenia, ale z drugiej nigdy nie wiesz kiedy wyrwą cię „do odpowiedzi”. Wniosek: tego zestawienia cichaczem podczas tego spotkania jednak nie uda mi się zrobić. Znowu będę spóźniona.

10.00  – Półtorej godziny bezproduktywnej dyskusji i ustaleń, które przy odrobinie dobrej woli można by załatwić w 30 minut. Czy ktoś się kiedyś zastanawiał co aplikacja teams zrobiła z naszym życiem? Pół dnia przeskakuję ze spotkania na spotkanie dopytując się w międzyczasie naszej sekretarki, czy ja aby na pewno zarezerwowałam u niej salkę konferencyjną na spotkanie w realu z dostawcą.

11.30 – Nie ma to jak dwa nakładające się  spotkania. „ene due rabe, chińczyk goni żabę, a żaba Chińczyka, co z tego wynika? Jabłko, gruszka czy pietruszka?” Oczywiście, że wybiorę spotkanie z szefem z centrali. Przed Działem UR jakoś się wytłumaczę.

12.30 – Już po spotkaniu. Nawet szybko i sprawnie poszło. Skończyliśmy znacznie wcześniej, to połowa umowy serwisowej już przeczytana. Prawnik mi ją pokreślił jak dziecko kolorowankę. Zastanawiam się czy prawnicy to kiedyś myślą o biznesie jako takim. Przecież gdyby zaaplikować wszystkie ich uwagi na twardo, to z żadnym kontrahentem nie udałoby się żadnej umowy podpisać.

12.40 – Jak ja nienawidzę takich wiadomości! Już myślisz, że masz wszystko pod kontrolą. Że sznurki, albo raczej główne powrozy ciągnące twój zawodowy wóz drabiniasty połapane… I co? Dostajesz jednego maila i popołudnie z głowy. Nie możesz się na niczym skupić. W myślach odpowiadasz ciętą ripostą, temu kto to napisał, ale tylko w myślach. Jutro rano (wtedy będziesz w stanie) napiszesz grzecznego, ugodowego maila. Przecież ta firma spłaca twój kredyt i karmi twoje dzieci. Fundamentalna różnica zdań to nie powód, żeby się nie zgadzać…

12.50 – Co to za dzień dzisiaj? Czym tak zgrzeszyłam, że mi się to zdarza? Wymyśliłam, że w dziesięć minut przed spotkaniem zdążę zjeść obiad: spaghetti z sosem pomidorowym, w białej bluzce…

13.00 – Apaszka! Lekiem na całe zło. Żeby tylko ta wściekła plama zeszła.

14.30 – Aleśmy się rozgadali! Po tej całej pandemii wszyscy jednak mają potrzebę obgadać pół zawodowego życia na żywo!

I teraz sprint: kolejny mail do Dyrektora finansowego z kolejną prośbą, kolejną rozmowa z dostawcą. To akurat jeden z tych, gdzie jak ulał pasuje dowcip: „Kiedy handlowiec kłamie? Kiedy otwiera usta!” Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że nie wszyscy tacy…Do tego szybkie dwa wypowiedzenia zostawiam na skrzynce osób upoważnionych do podpisu, bo to koniec roku blisko, a nowe umowy już czekają na wprowadzenie w życie.

Cztery nieodebrane połączenia. Dwa …olewam. Dwa z wyrzutem sumienia. Już tydzień temu miałam wysłać te porównania… czyli plany na dzisiejszy wieczór już mamy: zaległe podsumowania akcji ofertowych.

Jeszcze tylko szybkie obgadanie z dziewczynami tego, co pilne na poniedziałek. Jest! Udało się w godzinę!

15.30 – Biegiem do auta i w międzyczasie telefon do szefa, żeby mnie nie szukał po biurze, ponieważ ja już w drodze na wywiadówkę syna.

16.12 – Pod szkolną ławką odbieram telefon od kolegi z centrali, który ma w poniedziałek negocjacje dużego projektu dla nas i pomylił oferty. Ustalamy wspólną komunikację do dostawy. To korporacyjny język. A tak po naszemu: kto zrobi z siebie idiotę, żeby dostawca się nie połapał i dał jednak rabat, bez którego nie ruszymy! Wychowawczyni syna patrzy na mnie spode łba i pewnie się zastanawia, jakim cudem to moje dziecko takie mądre skoro ma taką matkę.

16.39 – Po wylaniu wszystkich uwag na temat tego jakie to te nasze dzieci niegrzeczne, mało pomocne, nieaktywne i niechętne nauce wychowawczyni przedstawia nam statystyki: frekwencja – więcej niż dobra. Druga w szkole jak się okazuje. Średnia: niczego sobie. Konkursy i olimpiady z wielu przedmiotów obstawione. Dziewięciu na dziesięciu aplikujących zakwalifikowało się na praktyki w Hiszpanii. Może byśmy jednak powiedzieli tym chłopakom, że kawał dobrej roboty mają za sobą? Oni jeszcze nie są pracownikami korporacji i są w trakcie swojego najlepszego okresu w życiu!

17.00 – Parkuję pod Lidlem. Cotygodniowe zakupy nieuniknione. Lodówka rano wiała pustką.

18.30 – Zakupy zostawiłam młodszemu synowi do rozpakowania, a sama nastawiam pralkę zbierając przy okazji z suszarki pranie sprzed trzech dni. Z obłędem w oczach patrzę na nieogarnione ilości skarpetek moich mężczyzn. Dlaczego ja nie mam jakiegoś sytemu kupowania im różnych skarpetek: jednemu w kropki, drugiemu w paski a trzeciemu w kwiatki choćby? Nie wytrzymuję i wołam wszystkich do siebie. Razem nie idzie nam lepiej.

19.00 – Coś bym zjadła. A nie mam pomysłu co… Na szczęście moja młodsza latorośl z zacięciem młodego kuchcika robi kieszonki ciasta francuskiego ze szpinakiem. Dobre!

19.30 – Rozpoczynam nierówną walkę z koszem prania czekającym na prasowanie. Prasując wysłuchałam dwóch podcastów i zaczęłam „Byłam sekretarką Rumkowskiego”. Już wiem, że mi się spodoba. W kolejce czekają jeszcze pamiętniki Jasienicy i „Czerwony głód”. To te, które są „na już”. A pełna kolejka dłuuugaaaa!

21 coś tam – Siadać do tych porównań akcji ofertowych, czy zostawić to na niedzielny wieczór? Oczywiście, że zostawiam. Niedzielny wieczór i tak jest zmasakrowany myślą o czekającym poniedziałku, to taka mała robótka niewiele zmieni. A dzisiaj w końcu piątek. Stawiam na zaległości z Netfilxa.

23.55 – Polskie seriale młodych twórców są jednak świetne! Rozsądek każe zostawić ostatnie trzy odcinki na jutro.

Plan na jutro jak zwykle ambitny. W sobotę próbuję nadrobić w domu cały tydzień mojej w nim nieobecności mentalnej, zatem trzeba być w formie.

24.15 – Oczy mi się zamykają i już prawie odpływam, kiedy świadomość uprzejmie mi donosi, że nie powiesiłam prania, które od czterech godzin czeka w pralce. Już miałam się przewrócić na drugi bok z myślą, że nic mu się nie stanie do rana, kiedy do mnie dociera, że to przecież „białe”, razem z moją bluzką po spotkaniu z dzisiejszym sosem.

Czyli jednak ściągam się z łóżka i idę powiesić to pranie. Wygrzebuję bluzkę. Sprawdzam. Plamy chyba nie ma.

Chociaż tyle!

Teraz to już naprawdę spać!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *