Kwarantanna – słowo, które w ostatnich miesiącach zrobiło karierę jak żadne inne, okrywając się przy tym zupełnie dla mnie niezrozumiałą, złą sławą.

Jak się okazuje, mój mąż również nie rozumie tego odium, które spadło na to pięknie brzmiące słowo pochodzące z łaciny. Tych wszystkich, których znaczenie tego słowa odstrasza w dzisiejszych, covidowych okolicznościach nie będę straszyć dodatkowo tym, że nasze czternaście, lub teraz już nawet dziesięć dni, nijak się mają do pierwotnych czterdziestu, które to etymologicznie stworzyły tez wyraz.

I żeby nadać jasności tej wypowiedzi: nie pchamy się w ramiona covidu. Jesteśmy raczej z tych zdyscyplinowanych, co to zawsze maseczki i płyn do dezynfekcji mają przy sobie. A jak trzeba je założyć to mamy je i na ustach i na nosie – a nie gdzieś w okolicach brody, gdzie przypominają opatrunek na bolącego zęba ze starych filmów.

Natomiast kwarantanna sama w sobie, w takiej wersji jaka dopadła większość z nas w marcu, czyli maksymalne ograniczenie aktywności – nas nie przeraża. Zastanówmy się dlaczego?

Mojemu mężowi zdarzyło się już umówić z klientem na niedzielę, ponieważ w ciągu dwóch tygodniu żaden inny dzień nie był możliwy. Oczywiście zebrało mu się za to, ale tak delikatnie. Sama nie raz i nie dwa nadrabiałam zawodowe zaległości właśnie w niedzielę, zatem miałam raczej słabą pozycję do negocjacji tej kwestii.

Denerwują nas „small-talki” z napotkanymi znajomymi znajomych znajomych, które do niczego nie prowadzą i nikomu nie sprawiają przyjemności – a są, bo podobno tak trzeba. Łapiemy oddech między kolejnymi zajęciami dodatkowymi dzieci, gdzie między angielskim Maćka a francuskim Kuby jest jakieś piętnaście minut czasu, z którymi nie widomo co zrobić. Niedawno pokochałam lekcje on line. Wreszcie będę mogła rzucić mało lukratywne zajęcie: zawód taksówkarza swoich własnych dzieci.

To tylko kilka banalnych przykładów w odpowiedzi na pytanie dlaczego bronimy się przed nadmierną intensywnością życia jak tylko możemy. Nasze życie samo w sobie jest tak intensywne, że skoro raz na czterdzieści lat zechciało zwolnić i dać nam złapać oddech – to może trzeba by z tego skorzystać?

Może jesteśmy uprzywilejowani, ale dodatkowo ja z moją drugą połową całkiem nieźle radzimy sobie z wypełnianiem sobie czasu tylko w swoim własnym towarzystwie. Uważamy to towarzystwo na tyle interesujące, że nie mamy poczucia, że najlepsza impreza świata przechodzi nam właśnie koło nosa. Moja mama, jakby nie było osoba, która dość dobrze mnie zna, podczas kwietniowej rozmowy telefonicznej wyraźnie złośliwie raczyła zauważyć, że mnie to pewnie cała ta sytuacja nawet pasuje. Hm… no zna mnie!

To była jedna kwestia: zaspokojenia potrzeb socjalnych. My mamy je na poziomie poniżej średniej, ale niekoniecznie już nasze dzieci. Moje starsze dziecko w marcu miało za sobą kilka trudnych miesięcy. Zmiana szkoły, zderzenie z lokomotywą wymagań szkoły średniej technicznej. Po pierwszym semestrze, kiedy nauczyciele pewnie nieco zluzowali ucisk naukowego noża na gardłach i powoli zaczynało się życie towarzyskie – nagle ciach. Wkroczyło staropolskie słowo „lockdown”.

Po dwóch tygodniach zamknięcia moje starsze dziecię dotarło, wydawało się wtedy, do kresu swojej wytrzymałości. On sytuację widział prosto: zabrano mu życie i siedzi w klatce. Rozpoczęliśmy rozmowę, która na początku wydawała się spokojna, ale wraz z jej kontynuacją rosła i pęczniała aż w końcu doszło do erupcji wulkanu. Niekoniecznie nadaje się do przytoczenia tutaj. W panice szukałam w swoich przestrzeniach mózgowych jakiegoś argumentu, który mógłby trafić do przekonania szesnastolatka podczas trwania tej erupcji.

Jako, że ciśnienie jakimś dziwnym trafem się udziela, samokontrola jakoś słabiej działa, to wykrzyczałam w twarz mojemu dziecku coś, co akurat pojawiło się w moim umyśle, a brzmiało mniej więcej tak:

Żydzi w czasie wojny miesiącami i latami ukrywali się w strachu o swoje życie. Byli pozamykani w szafach, piwnicach, lepiankach w lesie, skrytkach pod podłogą, bez wody, toalety i często bez jedzenia. Miesiącami nie widzieli światła słonecznego. Zatem ty, mój synu wytrzymasz tyle ile trzeba, w swoim własnym domu, co więcej w swoim własnym pokoju, ze swoim własnym komputerem z dostępem do sieci, gdzie twoja własna matka codziennie podstawia ci pod nos śniadanie i obiad. I na dodatek gdzie pukanie do drzwi nie oznacza wizyty gestapo…

Cisza…

Nie było komentarza i temat nigdy nie wrócił.

Mówiąc kolokwialnie: pewnie przegięłam. I niech mi wszyscy, którzy ucierpieli w Holokauście wybaczą, że tragedii milionów użyłam do obsztorcowania szesnastolatka.

Ale czy aby na pewno „przegięłam”?  Abstrahując od tego co było, a co nie było dobrą decyzją w tamtym czasie, od zachowań naszej kasty rządzącej, od tego czy przez przypadek „szwedzka droga” walki z korona-wirusem nie była rozsądniejsza, to co tak naprawdę zobaczyliśmy w społeczeństwie? Czy aby nie przez przypadek wypaczenie wolności i demokracji? Dla wielu zdaje się wolność i demokracja znaczą mniej więcej tyle co możliwość zaimprezowania i postawienia siebie w centrum. JA nie mogłem pojechać. MNIE nie wpuszczono do sklepu. KAZANO MI włożyć maskę. Zwrócono MI uwagę. A JA nie chcę! I co mi zrobicie?

Liberum veto! Zrywam sejm!

I tak naprawdę najstraszniejsze chyba jest to, że w tym wszystkim nie chodzi ani o koronawirusa, ani o strach, ani o kwarantannę – tylko o to jednostkowe JA. Może i nie jesteśmy narodem egoistów, patrząc na wszystkie akcje pomocowe w tym kraju. Ale narodem egocentryków jesteśmy na pewno.

7 thoughts on “Kwarantanna

    1. Ja bym nie chciał… bo jeszcze wena ucieknie a szkoda by było.
      To tak trochę jak w tym powiedzeniu, że „tylko artysta głodny jest wiarygodny”… :)))
      i tak sobie myślę˝, że ta obecna praca też daje sporo przemyśleń na temat funkcjonowania tego świata

  1. Pytanie otwarte: czy w przyszłym roku wyjdziemy z COVID-19 ? Mam nadzieję, że tak. Nauczyliśmy się żyć w nowych uwarunkowaniach z ograniczeniami; nieco zwolniliśmy tempo życia. Pozostaje lęk o bliskie osoby, niepewność jutra….. Marzenia, plany mogą poczekać – jak jeszcze długo ?

    1. Jak długo? Czasami mam wrażenie, że do odpowiedzi potrzeba obejrzeć kilka filmów s-f sprzed dwudziestu lat, choćby o chorobach, które miały nas dopaść. Wtedy wydawało się ˝ to czystą˝ fikcją˝ i fantazjami zwariowanych scenarzystów… A teraz? Przepowiednie się˝ realizują˝…

      1. Chcielibyśmy mieć kontrolę nad tym co się dzieje w życiu, zwłaszcza gdy przed nami zagrożenia. Wiara w przepowiednie może dać złudzenie kontroli. Chyba jednak wolę nie znać przepowiedni ….

Skomentuj dd Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *