Wczoraj wieczorem pozwoliłam sobie odpłynąć w łóżku dzięki dobrodziejstwu Youtube’a. Krążyłam po pewnych obszarach muzycznych, które jak to w Youtube, podpowiadały kolejne obszary, ale jednak powinowate. Uwielbiam to rozwiązanie. Zaczęłam od czegóż by innego jak nie od: „Zacznij od Bacha” Zbigniewa Wodeckiego, potem było „C’est la vie” Andrzeja Zauchy a potem to już była lawina, która sama wpychała mi się do poczekalni: Marek Grechuta i „Dni których nie znamy”, „Prześliczna wiolonczelistka” Skaldów, „Tańczące Eurydyki” Anny German, czy absolutne „must be”, czyli absolutnie każdy utwór Czesława Niemena.
W którymś momencie pojawił się, w pierwszej chwili zupełnie niepasujący do wcześniej wspomnianego towarzystwa, Jerzy Stuhr wykonujący swoje słynne „Śpiewać każdy może”. Zdziwiłam się. Nie pasował mi. Ale tak naprawdę tylko chwilę.
Co charakteryzuje wymienionych wcześniej artystów? Podkreślam słowo „artystów”. Nie piosenkarzy, nie wykonawców, nie gwiazdy, nie celebrytów, tylko artystów właśnie.
Co ich charakteryzuje? Jakość. Utrzymywanie tej jakości i poziomu niezależnie od tego, czy śpiewali z studio telewizyjnym czy na korcie tenisowym (poszukajcie Sunrise Sunset w wykonaniu Alicji Majewskiej i Andrzeja Zauchy z 1991 roku!). I dlatego po pierwszym zdziwieniu Pan Jerzy Stuhr jak najbardziej wpasował się w moją play listę. Przecież to jego wykonanie w Opolu „Śpiewać każdy może” było skeczem najwyższych lotów. Przemyślanym, z dużą dozą dystansu, bo przecież wkładającym kij we własne środowisko. A powszechnie wiadomo, że śmiać się z siebie samego jest najtrudniej. Autorzy i wykonawca na pewno mieli swoje przemyślenia na temat polskiej estrady lat siedemdziesiątych. I zapewne mocno krytyczne, skoro taka piosenka powstała. Tylko gdyby mogli w tamtym czasie przewidzieć, jak bardzo ta piosenka stanie się nieaktualna w stosunku do tego, do czego zapewne powstawała, a jak bardzo będzie proroczą…
Jak myślicie? Jaki procent z obecnie praktykujących wykonawców tzw. muzyki rozrywkowej na świecie odebrało takie czy inne wykształcenie kierunkowe? Ilu z nich w stopniu dostatecznym opanowało grę na jakimś instrumencie? Ilu z nich umie czytać zapis nutowy? Nie będę wredna, zostawmy klucz altowy czy basowy a weźmy pod uwagę tylko klucz wiolinowy. Ilu z nich potrafi rozpisać przewroty interwałów? Zdaję sobie sprawę, że to może brzmieć jak wymądrzanie się, ale przewroty interwałów to nie jest wiedza uniwersytecka w tej materii. To zakres materiału z pierwszej połowy podstawowej szkoły muzycznej.
Gdybym miała obstawiać, to obstawiałabym jednak dość niskie wartości na skali. Zwłaszcza dla znajomości teorii.
A filmy telewizyjne? Skupmy się tylko na naszej rodzimej produkcji. Pamiętacie telewizyjną wersję „Lalki” z niezapomnianym muzycznym motywem przewodnim autorstwa Pana Kurylewicza, ze zjawiskową Małgorzatą Braunek i romantycznym Jerzym Kamasem? Pamiętacie „Rodzinę Połanieckich”, „Chłopów”? Albo żeby nie iść tylko w seriale kostiumowe, to wymieńmy „Kolumbów” czy „Polskie drogi”. Dodajmy do tego jeszcze Teatr Telewizji i Teatr Sensacji „Kobra”. Ile tam było antropologii, jakości, dbałości o detale, o poprawne osadzenie w przedstawianej rzeczywistości! A wszystko to powstawało we wrażym systemie…
Teraz system niby nasz, tylko co się stało z tą jakością? Gdzie ona zniknęła? Gdzie jej szukać? Bo to nie tylko obszary artystyczne cierpią na jej brak. Każda dziedzina naszego życia walczy teraz (o ile chce walczyć) z powierzchownością i z szybkim przemijaniem. A nowe niekoniecznie obezwładnia stylem i klasą.
Zrobię woltę o sto osiemdziesiąt stopni i z kategorii pod opieką Melpomeny czy Kaliope przeniesiemy się w przyziemne obszary konsumpcyjne. Jak smakowały wasze święta czy to Bożego Narodzenia, czy Wielkiej Nocy w waszym dzieciństwie? Jak się skupicie to jesteście w stanie przywołać zapach jałowcowej podsuszanej albo mlecznego sernika? Oczywiście, że tak. I wiem, że trzeba zbuforować te wspomnienia o sam fakt, że chodzi o dzieciństwo. Wtedy przecież wszystko było wspaniałe! Ale jeśli odrzucimy sentymentalność i skupimy się na samych faktach to dojdziemy do tego samego. Czy nasze mamy albo babcie narzekały na „ślimaczące” się szynki w lodówce? Czy miały pojęcie o tym, że może istnieć produkt „seropodobny”? Czekoladopodobny – tak , ale seropodobny? Mleko miało smak i zapach mleka, szynka smak i zapach szynki a pomidory pachniały słońcem, ogrodem, wiatrem. Gdzie to wszystko jest? Jak to powiedział Grzegorz Dolniak w swoim programie stand-upowym FlashBack: „Kiedy się świat tak zmienił?”



Po drodze sami go zmieniliśmy.Niestety.
Ale czy my to musimy akceptować? Miałkość i mizerność, bo już nawet nie przeciętność, zadomowiła się w naszym życiu i otacza nas z każdej strony. I usprawiedliwiamy się tym, że przecież to jest standard, że większość, że wszyscy… Mama mi w dzieciństwie w określonych okolicznościach zadawala pytanie: czy jak inni będą chcieli dla zabawy włożyć rękę do ognia to ja też włożę? To jest uproszczona wersja zdania, które kiedyś powiedział profesor Bartoszewski, że rację ma ten kto ma rację, a nie większość.
Czas może wyciągnąć wnioski z tych nauk.
Rodzice i teściowe od kilu lat na święta właśnie prezentowali nam szynki i kiełbasy własnej produkcji. Dzieci na początku niechętnie były nastawione do „szyneczki dziadziusia”, bo ona przecież twardsza była, zęby trzeba było uruchomić żeby rozerwać kawałek prawdziwego mięsa. Ale nie od razu Kraków zbudowano. Edukacja, również ta kulinarna – jest procesem. Teraz jak w zamrażarce, w szufladzie z szynkami zaczyna dno prześwitywać to uruchamia się sygnał „mayday!, mayday!”. Czas zakupić prawdziwe mięcho i uruchomić wędzarnię, którą zbudował mój mąż.
Wiem, że to tylko przykłady, i to drobne. Ale na tyle na ile ja rozumiem życie, to ono składa się z rzeczy wielkich tylko sporadycznie. Naszą codziennością są rzeczy teoretycznie małe. I to jakość tychże stanowi o jakości naszego życia jako całości. Mamy wybór i władzę. Możemy decydować. Tylko czy się odważymy? To przecież trudniejsze, bardziej czaso- i pracochłonne.
Ale uwaga: to poświęcenie przynosi efekty. Mój starszy syn z początkiem szkoły podstawowej przeżywał okres zafascynowania disco polo. Cierpieliśmy z mężem strasznie. Postanowiłam przeprowadzić terapię szokową i zapisałam go na lekcje fortepianu do ogniska muzycznego działającego przy miejscowej szkole muzycznej. Po dwóch latach mając do wyboru dwie ikony swoich zainteresowań i wybierając między Mozartem a Lewandowskim, wybrał tego drugiego. Niby porażka dla edukacji muzycznej. Dwa lata to jednak kawał czasu. I tak jak wspomniałam wyżej: edukacja to proces.
Kiedy minął jakiś czas od pożegnania się z ogniskiem muzycznym przechodziłam korytarzem obok pokoju syna z koszem prania w rękach. Coś usłyszałam. Tylko tak jakoś mój umysł nie mógł przyporządkować tego co słyszę – do kompa dziecka, z którego te dźwięki dochodziły. Teoretycznie nie składało mi się to w całość. Bo to była symfonia g-moll Mozarta! Jak sobie uświadomiłam co słyszę, to z radości nie wiedziałam czy zastukać do niego i zagadnąć, czy rzucić kosz i biec do męża z taką informacją, czy może jeszcze coś innego. Miotałam się po korytarzyku jak piskorz. Jak z czasem systematycznie z jego pokoju słyszałam Niemena, Myslovitz albo Dawida Podsiadło, to jakiś taki spokój na mnie zstępował i rodzaj poczucia dobrze wykonanego obowiązku. On już zna jakość w obszarach muzycznych. Trudno będzie ją wyplenić!
Panie Zenku, wiem, że to niegościnnie i nie po staropolsku, ale do nas: nie zapraszamy! Chyba, że na kolację ze swojską szynką – to dlaczego nie!
Jakość jest na wyciągnięcie ręki. W każdym obszarze. Tylko trzeba sięgnąć!
Świat chyba niestety zmierza do tandety. Globalizacja, nowoczesność, efektywność, itp. ułatwiają życie codzienne ale wnoszą również presję czasu, zabierają indywidualność i to co nazywasz jakością w każdej dziedzinie życia. Cieszy, że jednak nie wszyscy tym trendom się poddają.
Do całkiem niedawna wydawało mi się, że aby dostać wspomnianą jakość trzeba się prawie „zaorać˝”, fizycznie czy organizacyjnie… A tu okazało się, że nie! Ile czasu trzeba aby obrać 3 buraki, 3 jabłka, 3 marchewki, żeby zrobić popołudniowy sok dla całej rodziny w sokowirówce? 5 minut! Nikt nie obróci do sklepu i z powrotem po soki w tym czasie. No i w większości te soki sklepowe jednak są przetworzone. Wnioskuję, że trzeba oddemonizować jakość.
Cytując mistrza: „Róbmy swoje”… nie zmienię całego świata, a nawet mi się nie chce.
Natomiast tu gdzie mam wpływ (czyli w swojej rodzinie) robię co mogę. Nie szkoda mi czasu na upieczenie domowego chleba, zrobienie pesto z pietruszki, bazylii, czosnku z własnego ogródka. Do tego doskonale mi się komponuje moje polowanie (na tyle ile sam zjem), kiedy wiem, że to zdrowe, nie pędzone na antybiotykach mięso. Sam je pekluję, wędzę.. itd, itp… jest tych drobiazgów naprawdę dużo. Nie widzę innej drogi. Ostatecznie każdy musi sam wybrać…
I nawet tutaj potrzebna jest wolna wola 🙂