Kiedyś pokłóciłam się z moim mężem. O co? O to, że umówił się z klientem na niedzielny poranek, czym oczywiście unicestwił wszelkie moje plany weekendowe. Awantura została zduszona w zarodku przez moją drugą połowę, kiedy wypomniał mi nadrabianie korpo-obowiązków w weekendy. Trzeba przyznać, że pozycję negocjacyjną miałam słabą. Nie raz i nie dwa zdarza mi się pracować w weekend. Co to właściwie mówi o nas?

O mnie tyle, że jestem głupia i świadomie daję się wykorzystywać korporacji.

A o moim mężu informatyku z własną działalnością? Że jest zarobiony.

Prowadząc tzw. „nocne Polaków rozmowy” wyszło nam, że tacy jak on mają pracy po kokardki, dlatego, że inni pracować nie chcą. „Nie opłaca im się”, „nie za takie pieniądze”, „bo to czysty wyzysk”, „trzeba być idiotą, żeby tak harować, kiedy można inaczej”…

Inaczej? Czyli jak?

Nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, że na koszt państwa, czyli nas, tych wszystkich którzy jednak pracują i płacą podatki.

A jak żyją ci, którzy wybrali drugą opcję? I z jakiś przyczyn tej pracy nie mają?

Mój mąż ze swoim wspólnikiem wygrali kiedyś przetarg na oświetlenie i monitoring dzielnicy socjalnej w pewnym polskim mieście. Nazwy miasta z pewnych względów nie podam. Nie dlatego, żeby w jakiś sposób zachować tajemnicę służbową, czy jakąkolwiek inną. Chodzi mi raczej o to, że pewien rodzaj patologii, którą tu opiszę ma miejsce w całej Polsce, a nie tylko w tym jednym mieście.

Czyli zaczynajmy.

Ekipa pracowników przybywa na miejsce. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, zaczyna od udokumentowania fotograficznego sytuacji zastanej. Mają przecież obowiązek zostawić miejsce projektu w stanie nie gorszym, niż w momencie rozpoczęcia prac.

Drugą rzeczą jaką zwykle robią, jest zapukanie do domów przy drodze, przy której prowadzą prace i poinformowanie mieszkańców o tym, co się będzie działo. Tutaj prace były przewidziane na dzielnicy socjalnej, dlatego trzeba było przebiec się po klatkach z wcześniej wspomnianą informacją. I tutaj panowie mieli swoje pierwsze spotkanie z taką dzielnicą: zapach uryny na klatce był miłą odmianą dla nosa w porównaniu z zapachami kloacznymi, permanentnie tam wiszącymi. No, ale to tylko pierwszy dzień. Panowie sto procent swojego czasu spędzali na świeżym powietrzu.

Jednak już podczas kilku kolejnych dni zdarzało się ekipie pracowników prowadzić filozoficzne dyskusje na widok mieszkańców tych bloków, których większość nie wyglądała wcale jak kloszardzi…

To może dobry moment na zastanowienie się, czym jest mieszkanie socjalne. Takie lokale przeznaczone są dla osób najuboższych, a często także bezdomnych. Przyznanie prawa do mieszkania socjalnego jest więc formą pomocy ze strony państwa dla osób w złej sytuacji finansowej, a często kompletnie bez dochodów.

I bardzo dobrze. Każde państwo ma przecież obowiązek troszczyć się o swoich obywateli, tych najuboższych, tych, których może dopadł życiowy pech albo zła passa, albo po prostu tych kompletnie niezaradnych i nieumiejących radzić sobie w życiu.

Tyle teoria. A jak to się ma do rzeczywistości?

Same prace instalacyjne przebiegają dość szybko i sprawnie. Po drodze nie ma żadnych atrakcji typu zerwana sieć energetyczna, o mało nie przerwany gazociąg, którego nie było na mapach przekazanych przez inwestora, lub podobnych.

Piękna, wczesnojesienna pogoda, bezproblemowy projekt, cięższe prace ziemne zakończone, pracownicy w dobrych humorach. Pozostaje pozbierać sprzęt, posprzątać po sobie.

I wtedy do mojego męża podchodzi starszy pan, mieszkaniec z klatki tuż obok, i zaczyna miej więcej tak:

„Kierowniku, sprawa jest”.

Słyszycie charakterystyczną chrypkę w głosie? Scena jak z filmów Barei się szykuje!

Moja druga połowa dopytuje jakaż to sprawa.

Na co, skądinąd bardzo miły pan, tłumaczy o co mu chodzi.

„Bo widzi kierownik. Sąsiadka spod szóstki poleciała na wakacje na Wyspy Kanaryjskie. Jakby była, to pewnie sama by przyszła po prośbie. Ona jeździ takim bardzo nisko osadzonym Lamborghini. Takim m czerwonym. Musiał kierownik widzieć. Była jeszcze jak zaczynaliście. No i ona zawsze tym Lamborghini prawie się zawiesza na tym uskoku ziemnym, na podjeździe do parkingu. A u was taka mała zgrabna kopareczka jest. To będą dwa ruchy żeby ten garb usunąć. I jak będzie kierowniku? Jak trzeba, to na ćwiartuchnę dla kierownika się znajdzie!”

Oczami wyobraźni widzę minę mojego męża. To inżynier, informatyk. Ich mózgi często pracują jak systemy informatyczne: zerojedynkowo. Jakbym mogła, to bym w tym momencie obstawiała zakłady, że zwoje mózgowe mojego męża były na granicy przegrzania. Logika systemu operacyjnego utrudniała przetwarzanie danych: mieszkania socjalne, wakacje na Wyspach Kanaryjskich, uryna na klatce schodowej, Lamborghini…error, error, error!

Mój mąż jednak złapał oddech. Poprosił operatora koparki o zrównanie garbu, co rzeczywiście zabrało może trzy minuty, czym zaskarbił sobie wdzięczność staruszka dbającego o dobro sąsiadów.

Smaczku historyjce dodaje jeszcze jedna informacja.

Moja druga połowa musiała raz i drugi włączyć się do sieci w miejscu projektu. Nic nadzwyczajnego. Jednak będąc w sieci pod takim blokiem, wirtualna rzeczywistość bez tajemnic (przynajmniej dla informatyka, dla takiego humanisty takiego jak ja, to wiedza z pogranicza magii!) pokazuje choćby modele telewizorów w mieszkaniach. Mąż poinformował mnie, że najprawdopodobniej nie będziemy mieli nigdy żadnego z takich telewizorów. Takich, których cena w momencie pojawienia się w sklepach sięga pewnych poziomów.  Dlaczego? Ponieważ oczywistym dla niego jest, że ja nigdy nie zgodzę się, aby taki poziom pieniędzy wydać na urządzenie, na którym po prostu ogląda się film. Nic więcej!

W tych mieszkaniach jednak takie telewizory były.

Gdyby ktoś zgubił wątek, to przypomnę, że całość tej opowieści dotyczy mieszkańców lokali socjalnych…

Gdyby ktoś zgubił wątek, to przypomnę, że te telewizory, wakacje i Lamborghini finansowane są z naszych podatków…

Gdyby ktoś zgubił wątek…

Wiem, że nie zgubiliście.

Rzeczywistość absurdu Gombrowicza czy Ionesco u nas trwa w najlepsze!

4 thoughts on “Socjal po polsku

    1. Do tego bolesna. Często ból naiwności powoduje, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad swoimi wyborami… a w tym wypadku to niekoniecznie dobry kierunek…

  1. Czyli była to dzielnica bardzo zaradnych „niezaradnych”, potrafiących świetnie wykorzystać system i osobiste zdolności ustawienia się w życiu. W sumie to nie wiem czy podziwiać, zazdrościć czy się zdenerwować.

Skomentuj Kasia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *