
Babcia Zosia – co pługiem rzucała
Często się zastanawiam skąd mam siłę. Tak ogólnie. Widzę, i czuję że tej siły mentalnej mam dużo. Skąd ona się wzięła? Ignorując zupełnie wiedzę medyczną na ten temat ja mam swoją własną teorię. Mam siłę od moich babć. Obu. Dzisiaj będzie o babci Zofii, mamie mojego taty.
Babcia odeszła jeszcze w okresie mojego dzieciństwa, zatem jej obraz w mojej głowie jest obrazem dziecka, tylko w niewielkim stopniu potem uzupełniany wiedzą i własnymi doświadczeniami życiowymi.
Babcia to była prawdziwa chłopka. Taka, którą bez charakteryzacji można by zaangażować w roli statysty na planie „Chłopów” czy „Nocy i dni”. Jak zamknę oczy to widzę jej twarz pooraną zmarszczkami. Na głowie nieodzowna chusteczka wiązana pod brodą, a pod tą chusteczką siwiuteńkie włosy zaczesywane gładko w koczek. Do tego bawełniana przewiewna bluzka i szeroka, rozkloszowana spódnica. Choćby z nieba lał się żar – zawsze z halką. Ciekawe skąd kilkuletnie dziecko wie, że babcia zawsze nosi halkę. Zastanawialiście się kiedyś nad tym? Zwłaszcza kiedy dotyczy to osób, którzy nasz dzisiejszy ekshibicjonizm garderobiany traktowaliby jako nie tyle zachowanie na granicy przyzwoitości, co raczej już jako objaw lekkiego pomieszania zmysłów.
Babcia miała szerokie biodra, ale bez grama tłuszczu!, które to potęgowały jeszcze wrażenie zamaszystości jej rozkloszowanej spódnicy. No i jej dłonie. Jak bochenki chleba. Te dłonie będą tu miały zapewne kluczowe znaczenie.
Cała postura babci była taka jakaś twarda, stabilna, silna właśnie. Z resztą wyobraźcie sobie chłopki urodzone w pierwszych latach XX wieku, które miałyby nie być silne. Nie przetrwałyby. Nie przetrwałaby wojen, ciężkich politycznie i ekonomicznie czasów, warunków i przede wszystkim ciężkiej, fizycznej pracy. Kiedy ja w piątek wracam do domu po moim korpo-tygodniu mam wrażenie, że jak nie usiądę to się przewrócę. Z czystym sumieniem mogę jednak zostawić wszystko i włączyć netflixa, poczytać albo po prostu nic nie robić. Przecież mam przed sobą week-end. Odpocznę. A na kolację … może kebaba dzieciom zamówię. Fast food raz w tygodniu, hmm… sama siebie rozgrzeszę. A co by na to powiedziała moja babcia. Chyba by mnie wyśmiała. Przecież trzeba było krowy przygnać z pola, wydoić je, nakarmić króliki, gnój wyrzucić, koniczyny nażąć. A to tylko takie podstawowe czynności. W zależności od pory roku zmieniały się. Najserdeczniej nienawidziłam trafić do babci i dziadka w okresie żniw. Całe moje dzieciństwo to wieś małopolska. Pewnie jednak nieco inna, może nieco bardziej nowoczesna, mniej pryncypialna i konserwatywna niż ta u babci Zofii, ale jednak wieś. I w tym upatruję, że jednak wstyd mi było nie pomóc babci i dziadkowi w żniwach i młócce. Z resztą: wstyd – nie wstyd! Nie czarujmy się, wtedy nie dyskutowało się z rodzicami. Trzeba dziadkom pomóc i już. Jak zaczynało się młockę to ja zaliczałam dzień do szczęśliwych kiedy trafiłam na pszenicę. A jak trafił się jęczmień… no cóż, pech. Do tej pory jak widzę na opakowaniu kaszy napis „jęczmienna” to czuję na każdym milimetrze kwadratowym skóry te ukłucia kłosów. Kaszę jęczmienną i każdą inną pochłaniamy jednak z moimi chłopakami łamiąc niepisane przyzwyczajenie podawania drugiego dania z ziemniaczkami. Moda na kaszotta leje miód na nasze przewody pokarmowe.
Wracajmy jednak do babci. Czy rodzaj pracy na polskiej wsi w środkowych dekadach XX wieku a pewnie i teraz też można było wytrzymać będąc słabym psychicznie i fizycznie? No nie, po trzykroć nie. Stąd logiczny wniosek , że babcia była siłaczką. I wcale nie tą od Żeromskiego. Babcią była siłaczką fizyczną.
Trwa II wojna światowa. Babcia jeszcze wtedy niezamężna dzierżawi od dworu i uprawia samodzielnie kawałek ziemi. W życie wchodzą przepisy o zwiększeniu kontrybucji na rzecz okupanta. Czy babcia o tym nie wiedziała ponieważ nikt z dworu nie poinformował o tym chłopów dzierżawiących pola? Czy wiedziała, ale jej chłopskie poczucie sprawiedliwości nie godziło się z tym? Nie dowiem się. Dość, że nerw babcią szarpnął na widok chłopaków z dworu, którzy przyszli zabrać to, co sama wypracowała.
Nie wiem czy to co poniżej zdarzyło się wiosną czy jesienią. Logika wskazuje, że skoro ktoś przyszedł po zborze to musiała być jesień. Moja wyobraźnia podpowiada mi obraz jesiennego pola. Takiego przyjemnego, ciepłego, dopiero co po minionym lecie. Babcia na tym polu sama z końmi i pługiem. I parobcy żądający więcej zboża. Piszę to i czuję ciśnienie podnoszące się w babcinym mózgu. I szybkie ruchy wyprzęgania koni. Potem świst bata i konie rozpędzające się do galopu rozbryzgujące dopiero co zaoraną ziemię. Potem może jeszcze jakaś próba dyskusji, która już nie pozostawia babci wyboru. Łapie za pług i niczym Anita Włodarczyk ze swoim młotem, ona również okręcając się wokół własnej osi siłą odśrodkową rzuca w chłopaków tym pługiem!…
Nie wiem czy tak było naprawdę. Przecież ta historia zdarzyła się przed urodzeniem taty. Zatem on również zna ją tylko z opowieści, i to nie babcinych a „wioskowych”.
Jak pamiętam babcię w wieku siedemdziesięciu kilku lat – to jestem w stanie uwierzyć że to zrobiła.
Muszę jednak wziąć pod uwagę i nieco inną wersję. Parobcy wrócili do dworu z niczym. Dwóch czy trzech chłopa nie dało rady jednej babie? Bez wątpienia dobrze zbudowanej i silnej, ale jednak dziewczynie! Jakoś słowo „panienka” odzwierciedlające stan cywilny babci w tamtym czasie nijak nie klei mi się z tą dopiero co stworzoną opowiastką o niej. Czy to zarządca dworu czy właściciel nieumiejący się wytłumaczyć przed okupantem z nieodpowiedniej ilości zboża w stosunku do areału ziemi, czy to może ci mężczyźni mający to zboże skonfiskować – dość, że ktoś doniósł na babcię na gestapo. Znając co nieco ludzką psychikę stawiam na tych parobków, których męska duma została mocno urażona. Czy to z latającym pługiem czy bez, w tamtym momencie babcia nie dała sobie odebrać tego co do niej należało. Sama przeciwko dwóm lub trzem. Czy jakiś mężczyzna przeszedłby nad czymś takim do porządku dziennego? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
Podobno wieś postawiła już na babci przysłowiowy krzyżyk. Przecież nikt z gestapo nie wracał. Babcia wróciła. Podobno wytłumaczyła się tym, że nic nie wiedziała o tym, że to zboże dla walczącego narodu niemieckiego, a była święcie przekonana, że to „krwiopijcy ze dwora” chcieli ją oszukać. I tym sposobem mój tato miał szansę pojawić się na tym świecie, a w konsekwencji i ja.
Czy komuś takiemu można było odmówić pomocy przy młócce?
No i wiem po kim między innymi mam siłę.