Kiedy? „Dawno, dawno temu…”

Szalone noce w San Sebastian

               

San Sebastian to jeden z najelegantszych kurortów wakacyjnych Hiszpanii. Jednak z nadejściem wieczoru to grzeczne miasto przeistacza się w pociągającego potwora, który zionąc ogniem zaraża wszystkich swoją gorączką, nocną gorączką…

San Se (południowcy mają tendencję do skrótów) budzi się wraz z zachodem słońca. Stolica Guipuzcoa, jednej z siedmiu prowincji historycznych Kraju Basków, czaruje swoim anielsko-demonicznym urokiem. W XIX wieku wśród szlachty hiszpańskiej do dobrego tonu należało posiadanie dwóch eleganckich domów na wybrzeżu, jednego w Biarritz a drugiego w Donostii (baskijska nazwa San Sebastian). Z tego okresu pochodzi większość okazałych, wspaniale zachowanych rezydencji w tym mieście. Ale San Se to także miasto uniwersyteckie ze 180 tysiącami mieszkańców, którzy kochają zabawę. Sława San Sebastian sięga poza granice Hiszpanii. Z całej Akwitanii ściągają tu młodzi ludzie po to, aby na własnej skórze poczuć gorączkę tego miasta. San Sebastian tętni życiem nawet w zimie, kiedy inne kurorty morskie ogarnia mało przyjazna pustka, no a latem można je przyrównać do butelki szampana po wstrząśnięciu a przed wystrzeleniem korka. Korek wystrzela w okolicach 15 sierpnia, kiedy to miasto oferuje największe natężenie rozrywek: spektakli, koncertów i obowiązkowych sztucznych ogni.

Godzina 19:00 to pora, kiedy pustoszeją plaże. W tym samym czasie zauważalne jest zwiększone natężenie ruchu na kawiarnianych tarasach. Jest jeszcze za wcześnie na aperitif. Trzeba raczej naładować akumulatory na wieczór, czyli … mała czarna. Jeśli ktoś lubi naszą z fusami, na tutejszą kawę może zareagować mocniejszym biciem serca. Podobno o to właśnie chodzi! Po odpowiedniej dawce kofeiny wracamy do domu aby się przygotować. Żadna szanująca się mieszkanka San Se nie wyjdzie z domu bez poprawienia sobie urody. Tutaj nie żartuje się z wyglądem. Odpowiednie fryzura, makijaż, strój i … jesteśmy gotowe. Pewnie dlatego wśród tutejszej brzydszej połowy krąży hasło:„Najpiękniejsze dziewczyny świata są tutaj”.

W okolicach 22:00 zauważalna jest pewna fala gorąca mimo, że słupek rtęci na termometrze tego nie potwierdza! Obieramy kurs na dzielnicę Parte Vieja. Przyczajona u stóp góry Urgull, otwarta na ocean oferuje niewyobrażalną mnogość małych restauracyjek i barów z tapas. Tapas to małe zakąski; równie dobrze może to być grilowany chleb z krewetkami, pączki z kalmarów, faszerowana papryka, tortillas czy plasterki wędliny chorizo. Tutaj tapas mają własną nazwę: pintxos. Je się je przy barze popijając szklaneczką różowego wina.

Rozpoczynamy małą rundką po ulicy Firmin-Calbeton. Znajduje się tutaj La Mejillonera. Mejillon znaczy małż a w karcie małże na 1001 sposobów. Zaglądamy również do Aralar, szczycącego się najbardziej różnorodną kolekcją tapas i do Urbia Jatetkea. Niedaleko stąd jest ulica Juan-de-Bilbao znana ze swoich rozpolitykowanych knajpek. Grzechem byłoby nie wejść do Panpota, baru kanapkowego stworzonego przez piłkarzy Real Sociedad. Równie modna Ganbarra przyciąga nieco starszą klientelę. Polecamy tapas z borowików. Niestety drogo.

               Jeśli zaspokoiliśmy już głód możemy zapomnieć o barach z tapas, czas na coś poważniejszego. Zwyczaj każe zrobić zrzutkę i jednego z grupy uczynić skarbnikiem. W barze zamawiamy cachi, ogromny kielich albo raczej szklanica, która krąży między nami jak fajka pokoju. Tutejsze bary przypominają długie korytarze, gdzie raczej trudno o stolik, ale za to nikt nie oszczędza na decybelach. W żadnym z tych miejsc nie zostaje się dłużej jak pół godziny, ale do takich barów jak: Truk, Kai (za dnia galeria sztuki), Tas-Tas, Ezpala, Txukun (bardzo modny), Etxekalte (nieco w stylu grunge)- zajrzeć trzeba. Wszystkim oszalałym na punkcie salsy polecamy la Habanera, bar hotelu Maria Cristina. W dzielnicy Los Reyes Catolicos w modzie są: Pokhara, Ubaberri-berri czy jazzujący bar Nido, gdzie można spokojnie zagrać w karty. Nastolatki wolą ulicę  San-Bartolome, symbol pierwszych flirtów.

Zbliża się 3.00 nad ranem. Kierunek: plaża de la Concha. W klubie Bataplan króluje techno, w La Rotonda jest bardziej w stylu disco. Sympatycznie jest również w La Kabutzia.

Niebo jakby szarzało. Jesteśmy zmęczeni, ale i tak znajdzie się ktoś, kto zaproponuje zakończenie wieczoru na plaży. W drodze powrotnej spotykamy tych, którzy nie mogą spać i wstają o świcie. Zasypiamy wraz z demonicznym duchem San Se. Budzi się jego anielskie alter ego.

4 thoughts on “San Sebastian

    1. Witaj, odpowiedź nieco spóźniona, ponieważ życie i prywatne i zawodowe w realu ostatnio miało intensywność 1000% :-). Tekst o San Sebastian może być nieco nieaktualny jeśli chcesz potraktować go jako informator. Zwróćcie uwagę, że zawsze piszę daty a tutaj jest „dawno, dawno, temu”…czyli kobiecie wstyd się przyznać kiedy! :-).

Skomentuj Kasia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *