

Ona – młodziutka babcia Gienia dostała ten pierścionek od niego – dziadka Andrzeja
Kiedyś, gdzieś w okolicach studiów, dostałam od babci Gieni pierścionek. Podziękowałam…i schowałam do szuflady. Pierścionek był dość staromodny, jakoś nie przystawał w moim mniemaniu do ówczesnej mody i do mojego, nazwijmy to szumnie: „stylu”. A przynajmniej tak mi się wydawało. Wkładałam go od czasu do czasu, na bardziej oficjalne okazje jak zjazdy rodzinne, czy po kilku latach na spotkania mojej klasy z liceum. I chyba właśnie na takim spotkaniu klasowym zgubiłam oczko. Pierścionek został smutny, okaleczony, pozbawiony zielonej, agatowej duszy. Babcia to zauważyła i jakoś tak smutno skomentowała: „Dobrze, że dziadek tego nie widzi. Postawił sobie za punkt honoru, że na zaręczyny kupi mi prawdziwy, srebrny pierścionek. Marzył o złotym, ale chyba musiałby w tamtych czasach kogoś okraść.” A „tamte” czasy to rok 1946.

Ten pierścionek zawiera w sobie tyle emocji…
Wtedy do mnie dotarło, że to był babci pierścionek zaręczynowy! Czy babcia mi o tym nie powiedziała dając mi go, czy ja byłam zbyt zajęta sobą, żeby ten fakt odnotować? Nie wiem teraz. Ze względu na babcię mam nadzieję, że jednak to pierwsze. Jeszcze teraz mi wstyd jak pomyślę, że mogłam tak po prostu wziąć pierścionek i kurtuazyjnie podziękować nawet nie słuchając tego, co babcia mogła do mnie mówić.
Zdając sobie sprawę ze swojego faux pas postanowiłam zrobić babci przyjemność i obiecałam, że pójdę do jubilera i spasuję nowe oczko. Bardzo się ucieszyła słysząc to!
Macie czasem takie momenty w życiu, że zdajecie sobie sprawę z beznadziejności waszych zachowań? A jak to się już zdarzy, to skuleni jak skopane psy błagacie niebiosa o cofnięcie czasu? Ja tak miałam któregoś marcowego popołudnia, gdy zadzwoniła mama i powiedziała, że babcia umarła… Oczywiście po takiej informacji mobilizujesz się, dzwonisz gdzie trzeba, załatwiasz co trzeba, pomagasz komu trzeba etc… etc…
A kiedy padnięta kładziesz się spać gdzieś w okolicach pierwszej w nocy, twój wzrok niechcący omiata otwartą kasetkę z biżuterią. I dociera do ciebie, że zeszło ci kilkanaście lat, a nie spełniłaś danej babci obietnicy…
Nie zafunduję ani sobie, ani komukolwiek kto to mógłby przeczytać masochistycznej, czy sadystycznej psychoanalizy mojego stanu ducha w tamtej chwili.
Powiem tyle, że następnego dnia, w okolicach godziny dziesiątej rano, kiedy statystycznie jubilerzy już otwierają swoje przybytki, pojawiłam się w wybranym sklepie. Pokazałam człowiekowi za elegancką ladą pierścionek i prawie zażądałam oczka według mojego opisu najpóźniej na za dwa dni. Za dwa dni miał być pogrzeb babci. A ja jeszcze na haju emocjonalnym wykoncypowałam sobie, że jak mi się uda do pogrzebu babci – to prawie tak jak bym spełniła obietnicę „ na czas”.
Jak teraz o tym myślę, to rozumiem dlaczego w kodeksie karnym jest § 4 artykułu 148. Mowa w nim o niższym wymiarze kary dla kogoś, kto zabija pod wpływem silnego wzburzenia, usprawiedliwionego okolicznościami. Pan mi z wystudiowaną, zawodową uprzejmością tłumaczył, że pierścionek jest niestandardowy i o ile w jakimkolwiek kolorze oczko mógłby znaleźć dość szybko, to w zielonym, w stylu agatu – już niekoniecznie. Poza tym to będzie droższe niż wartość tego pierścionka…
Ci, którzy mnie znają wiedzą, że jestem raczej układnym typem. Nie dążę do konfrontacji, lubię słowo kompromis, no i staram się być kulturalna. Uwierzcie, że wtedy na końcu języka miałam coś w stylu: gówno to Pana obchodzi!
Na szczęście jakaś resztka mnie nie poddała się tej emocjonalnej burzy i na czas zareagowała. Nie wypowiedziałam tego na głos! Chyba powietrze ze mnie zeszło i na nowo, tym razem w takiej sflaczałej wersji zaczęłam Panu tłumaczyć o co mi chodzi. Oczywiście dopowiedziałam, że to powojenny, zaręczynowy pierścionek babci. Po drugiej stronie był jednak inteligentny człowiek i jak zaczęłam mu to drugi raz wyłuszczać głosem, powiedzmy to sobie jasno: na graniczy płaczu, to obiecał, że zrobi co w jego mocy.
I chyba zrobił. Na pogrzeb oczywiście nie zdążył, ale zostawmy już moje wewnętrze negocjacje moralne z samą sobą. Jak zadzwonił za jakieś dwa tygodnie z informacją, że pierścionek jest gotowy do odbioru to pobiegłam tam prawie rzucając na ręce męża mojego małego, kilkumiesięcznego wcześniaka. Oczywiście w pierwszej chwili byłam rozczarowana, bo to niestety nie był identyczny kamień jak ten, który wrył się w moją pamięć.
Z każdym dniem przekonywałam się jednak do nowej odsłony pierścionka, a teraz jestem nawet pewna, że i babci i dziadkowi by się podobał w tej delikatnie zmienionej wersji.
Każdy w życiu ma takie zadania odkładane na później… A czasem to później, okazuje się być za późno. Życzę wszystkim, aby takich chwil w życiu było jak najmniej. Czekam na kolejne historie 😉
Taki niepozorny a tyle emocji niesie!