Koniec roku blisko. Jak to zwykle bywa w takich momentach, podsumowania nasuwają się same. Tym razem jednak lawinę myśli o czasie spowodował mój młodszy syn.
Zacznijmy od tego, że kilka lat temu musieliśmy z mężem stawić się razem w sądzie. Wizyta w takiej instytucji zawsze jest pewnym stresem i temuż to stresowi przypisuję to, co się tam nieco pobocznie od głównej kwestii, zadziało. Pani sędzia po przesłuchaniu mojego męża wezwała mnie i zaczęła od standardowych pytań.
– Ile ma Pani lat?
Tu pada moja odpowiedź, a po niej takie na całą salę, wyrwane z trzewi mojego męża:
– Ile?????
Zapadła niezręczna cisza podszyta dużym zainteresowaniem tym, co się właśnie między nami rozgrywało. Najbardziej zainteresowana była Pani sędzia! A sama to zamieszanie wywołała! Kto w ten sposób pyta o wiek? Przecież standardem jest podawanie daty urodzenia! Zamieszanie jeszcze chwilę trwało i w końcu podałam jakiś wiek. Tylko mam takie dziwne uczucie, że ciągle nieprawdziwy, zaniżony…Mam nadzieję, że gdyby ktoś kiedyś na to wpadł, to nie będzie to przesłanką do zmiany wyroku!
I inna, aczkolwiek bardzo podobna w swej naturze historyjka.
Mam taką przyszywaną ciotkę, przyjaciółkę mamy, do której całe dzieciństwo jeździłam na ferie do Bielska, aby pojeździć na nartach. Ciotka była typem ciotki-koleżanki-wariatki. Nie przystawała do nieco bardziej nobliwych zachowań, jakie prezentowali rodzice. Rozmawiała inaczej, ubierała się inaczej, inaczej podchodziła do życia. Próbowała zatrzymać czas. I czasami jej się to udawało. Pewnej zimy, gdy ja wstawałam o piątej rano, aby zdążyć na autobus spod osiedla Karpackiego, którym dojeżdżałam pod „Befamę” gdzie wsiadaliśmy w kolejny autobus, tym razem do Sopotni – ona wybierała się na poranną sesję biegową (wtedy nie mówiło się jeszcze jogging). Odchudzała się. Po południu miała swój kurs odchudzający w grupie. Na tym kursie spotkała dawno niewidzianą koleżankę z podstawówki. Mimo ogromnej w pierwszej chwili przyjemności ze spotkania, potem ciotka miała jednak nieco zepsuty humor. Panie na początku kursu wstawały, przedstawiały się, mówiły kilka słów o sobie i oczywiście informowały o swoim wieku – co dość oczywiste i nie bez znaczenia, jeśli chodzi o odchudzanie.
Ciotka również wstała, powiedziała wszystko co trzeba i zakończyła informacją, że ma dwadzieścia osiem lat. Ta ostatnia informacja nieco wyprowadziła z równowagi jej niedawno spotkaną przyjaciółkę:
– Helenka, jak ty możesz mieć dwadzieścia osiem skoro ja mam trzydzieści sześć? Przecież jesteśmy z tego samego roku!
Kiedy wieczorem ciotka mi to wszystko opowiadała, dalej była zszokowana tym, jak mogła powiedzieć, wierząc głęboko w to co mówi, że ma dwadzieścia osiem lat. Skąd jej to przyszło do głowy? I jaką idiotkę z siebie zrobiła!
No cóż… Mówiła to co czuła. A że czuła się na dwadzieścia osiem lat, to tyle powiedziała. Mogłaby być żywą, polską wersją reklamy zdrowego trybu życia Jane Fondy.
Już wtedy jej zazdrościłam. Chciałam być taka jak ona: niezależna, ze swoim zdaniem, z ilością energii równej tej do oświetlenia dużego miasta. Cały czas łudzę się, że taka jestem. Niezależnie od moich mrzonek o walce z czasem, sama kwestia, jak wcześniej wspomniałam, została wywołana przez Maćka.
Jak to zwykle w święta i okresie przedświątecznym bywa – różne telewizje postawiły na miłe dla oka klasyki, niewymagające zbytniego zaangażowania intelektualnego. I tak kilka tygodni temu, siedząc wieczorem z mężem na kanapie wpadliśmy na to, że za chwilę będzie do obejrzenia, jak zwykle uroczy Hugh Grant i piękna Andy MacDowell, w nieśmiertelnym „Cztery wesela i pogrzeb”. Mąż nawet nie grymasił za bardzo i przyniósł winko na wspólne oglądanie. Przez salon przemknął również wspomniany wcześniej Maciek. Zjawił się dokładnie w momencie, kiedy na ekranie pojawiły się litery z czołówki i szybko skwitował to co zobaczył komentarzem: „Oooo, jaki stary film!”
Zareagowaliśmy z mężem jak podrażnione zwierzęta: „Jaki stary film! Skąd ci przyszło do głowy, że to stary film!” Dziecko nieco zaskoczone naszą reakcją zaczęło tłumaczyć, że to przecież widać, po literach! Według niego teraz takich nie ma w filmach. Mąż złapał za pilota i sprawdził rok produkcji: 1994! Film zrobiony dwadzieścia sześć lat temu! A ja przecież na nim w kinie byłam…zaraz jak do kin wszedł…na studiach…
Dotarło do nas, że nasze dziecko tak widzi czołówki filmowe lat dziewięćdziesiątych tak jak my widzimy czołówki filmowe lat czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, ze swoją charakterystyczną muzyką i krojem czcionek, które bez pudła jesteśmy w stanie przyporządkować do odpowiedniej dekady. To odkrycie nie poprawiło nam humoru.
Kolejne filmy w naszym przedświątecznym maratonie filmowym były sprawdzane w jednym tylko zakresie: kiedy zostały wyprodukowane.
Nasz ulubiony: „Polowanie na Czerwony Październik” – 1990!(O zgrozo!)
„Szklana pułapka” – 1988, 1990, 1995 – żeby skupić się na tych trzech pierwszych, najbardziej rozpoznawalnych!
„Niebezpieczne związki” – 1988!
Ale najbardziej dobiła mnie data produkcji cudownie odstresowującego „To właśnie miłość”. Film został wyprodukowany w 2003 roku, a ja bym dużo postawiła obstawiając datę w okolicach „ jakieś cztery lata temu”. Przecież ten film powstał przed urodzeniem mojego starszego syna, który za niewiele ponad rok będzie pełnoletni…
Co się stało z czasem?! Mojej ciotce uciekło osiem lat. Za to mnie: ponad dwadzieścia!
Ten grudniowy maraton wprowadził mnie w dość mroczny nastrój. Skutkowało to oficjalnym zakazem wydanym przez mojego męża: „ Nie wolno dawać mamie pilota do ręki podczas oglądania filmów! Nie może sprawdzać dat produkcji!”
Tylko co to zmieni, że nie zmierzę się z czasem? Nic. Absolutnie nic. Trzeba zacząć go oswajać. Spróbować zaprzyjaźnić się z przemijaniem. Ale jak?
Autorytety są jednak nieodzowne w takich momentach. Błądząc po stronach internetowych podpowiadających się przy wpisaniu w Google haseł: młodość i czas natrafiłam na znanego mi przecież tynieckiego benedyktyna, ojca Leona Knabita. I o ile to możliwe, pokochałam go jeszcze bardziej.
Mam nową dewizę i filozofię życiową: „Młodość to nie tylko wiek. Młodość to stan ducha”.
Nic dodać – nic ująć.
Cały czas cytując ojca Leona życzę radości na Nowym Roku, ponieważ „Radość z życia jeszcze nikomu nie zaszkodziła” a „z gębą jak cmentarz świata nie zbawisz”.
Obezwładniająco pozytywne!
Maria Czubaszek: „W życiu kobiety jest taka chwila, kiedy musi określić swój wiek i się tego trzymać”
Ja cały czas kalkuluję jeszcze: jaki jest ten mój wiek, którego mam się trzymać 🙂