Wczoraj, w sobotnie popołudnie, dopadł mnie facebook. Albo ja jego. W ramach chwili oddechu po przedpołudniowym sprzątaniu i przed wieczorną imprezą błądziłam trochę bezwiednie po kolejnych profilach i filmikach. I w którymś momencie mój wzrok i uwaga zatrzymały się na filmiku, pod którym wylało się morze hejtu. Co spowodowało, że głos młodej, powoli i rozsądnie wyrażającej swoją opinię kobiety, wywołał tyle nienawistnych komentarzy, że nie wspomnę tych tylko złośliwych czy ironicznych. Co ona takiego powiedziała? Ni mniej ni więcej tylko tyle, że bardzo docenia fakt, że jest osobą dość majętną i może sobie pozwolić na opiekunkę, a nawet opiekunki (w licznie mnogiej!) do dzieci. Ma tych dzieci trójkę, jak wynikało z opowieści naprawdę maluszków, gdzie najstarszy właśnie zaczął chodzić do przedszkola. Zgodnie z deklaracjami bardzo kocha swoje dzieci, tylko przeraża ją ta ciężka praca i to jak te dzieci absorbują życie rodzica. Próbowała sprostać oczekiwaniom najbliższego otoczenia (mamy, teściowej, społecznościom młodych mam w mediach społecznościowych) i sama wszystko ogarnąć. Zdała sobie jednak sprawę, że najprawdopodobniej nie ma tego czegoś, co podobno mają wszystkie młode matki rozkochane w swoich maleństwach. I podobno coraz częściej myślała o tym, że nienawidzi swoich dzieci. Hmm… tutaj myśl mi uciekła w rozważaniach czego ona może nie mieć: „cnót niewieścich”? I pomyślałam sobie cytując święte księgi: „Niech któraś z nas rzuci kamieniem, jeśli nigdy nie przebiegły nam przez głowę zbrodnicze myśli nakierowane na własne dzieci”.
I już słyszę te głosy oburzenia: „jak tak można”, „macierzyństwo to najwspanialsze doświadczenie, które mi się przydarzyło”, „nie ma nic cudowniejszego niż całować te małe stópki” „świat był najpiękniejszy kiedy usłyszałam pierwszy raz wypowiedziane: mama”.
Prawda! Absolutna prawda! Podpisuję się pod tym całą duszą! Ale chyba zapominamy, że jest druga strona medalu. Mnie, matce dwóch mądrych, inteligentnych emocjonalnie nastolatków, czas zatarł tą ciemniejszą stronę macierzyństwa. I świetnie. Podobnie to czysta fizjologia, że zapominamy wszystkie negatywne odczucia związane z porodem i cierniami macierzyństwa. Gdyby natura nie wykształciła takich fizjologicznych mechanizmów, nikt z własnej woli nie zdecydowałby się na coś takiego drugi raz. Duma i miłość przykryły narzutką zapomnienia te wszystkie negatywne uczucia. A było tego trochę.
Zacznijmy od
– nieprzespanych nocy,
– strachu, który rozsadzał skronie, kiedy w nocy włączał się czujnik bezdechu,
– łez bezsilności, kiedy w nocy ze zmęczenia nie kontrolowałaś własnych ruchów i pełny pampers lądował brązową stroną na pięknej, beżowej wykładzinie w twojej sypialni
– obsikanej ostatniej piżamie (nie włączałaś pralki cztery dni, a to lata świetlne w rzeczywistości mamy z niemowlakiem)
– plam z wymiocin na plecach, których już ani nie widziałaś, ani nie czułaś – tak się przyzwyczaiłaś do ich istnienia.
Pomińmy milczeniem, to z czego zrezygnowałaś, a z czego nie umie zrezygnować ciągle większość niby świadomych ojców XXI wieku:
– kariery zawodowej (choćby jej spowolnienia!)
– czasu na własne przyjemności
– czasu na własny rozwój
– fryzjera
– kosmetyczki
– kawy na mieście.
Skupmy się na tym, co mogłoby mieć katastrofalne skutki.
Mój maż, podobnie jak ja, prawie „zajechany” z tamtym czasie, siedział z około rocznym bobasem na dywanie. Dziecko bawiło się drewnianymi puzzlami, a tata siedząc kiwał się delikatnie we wszystkie strony, walcząc ze snem. Walkę przegrywał. Był tak bezwładny w tej walce, że nadział się na róg drewnianego puzzelka, którym wymachiwał jego syn. W wykonaniu dziecka to był strzał w dziesiątkę. Mały wycelował w sam środek oka. Jak w takich chwilach docenia się sąsiadkę okulistkę! Potem miesiąc zwolnienia, ponieważ ból głowy uniemożliwiał nawet prowadzenie samochodu, zwłaszcza zimą.
Jako mama wcześniaka naczytałam się mnóstwa rzeczy na temat tego, jak bardzo ważne jest to, aby wcześniak czuł moją fizyczną bliskość której, wcześniej niż standardy biologiczne przewidują, został pozbawiony. Chusta lekiem na całe zło. Podobno można z nią i maluchem w środku robić wszystko, łącznie z pracami domowymi. Może i można, jeśli ktoś umie, nauczył się tego, opanował nieco inną motorykę takiej konstrukcji: ciebie, chusty i małego w niej na tobie. Ja raczej nie opanowałam. Natomiast mały wył po prostu odkładany do kojca, wózka czy łóżeczka, a ja nie mogłam nalać talerza pomidorówki mojemu starszemu synowi, który głodny siedział przy stole. W takiej sytuacji, nieprzekonana, ale cóż, manewrowałam chochlą, talerzem, pomidorówką, sobą i małym w chuście. I dobrze, że tylko po prostu wylałam zupę.
Byłam bardzo nakręcona na to, że sama muszę gotować zupki moim synom. Wg ideologii, której dałam się zwieść, skorzystanie z gotowych rozwiązań, to byłby upadek na samo dno odpowiedzialności matczynej. No to gotowałam te zupki, przecierałam, pasteryzowałam… Tylko jak już wstawiłam te słoiczki do pasteryzowania późnym wieczorem, to usnęłam na kanapie. Tak po prostu. Ze zmęczenia. Obudziły mnie wystrzały pękających słoiczków, które wylatywały w powietrze z braku wody w garze. Woda wygotowała się… A zawartość słoiczków zdobiła meble i ściany kuchni.
To był ten moment, kiedy zdrowy rozsądek zapukał do drzwi i zapytał, czy już może wejść, bo to ostatni moment. Jak go teraz nie wpuszczę, to on spada ratować kogoś innego. Wpuściłam. Okazało się, że jak dzieci zjedzą trochę gotowych „gerberków” to nic im nie będzie! Potwierdzam! Moje prawie dorosłe i wydają się całkiem zdrowe na ciele i umyśle! Okazało się również, że jak się umówię z mamą i teściową, to nawet jakiś wolny weekend można wyrwać rzeczywistości, i o zgrozo, to też nie będzie miało negatywnego wpływu na psyche moich dzieci. Zostawiliśmy dzieci babciom i wyskoczyliśmy na dwa dni na narty!
Jak była różnica między mną a tą mamą z facebooka? Żadna. Tylko taka, że ona miała zatrudnione dwie opiekunki a ja dwie babcie.
Dziewczyny, żadna pokora, żadne poddanie się rządom większości. Nie w tych czasach! Już w XV wieku Paweł Włodkowic, katolicki ksiądz!, głosił idee tolerancji. Można? Można!
Moja prywatna nagroda in. Pawła Włodkowica każdemu, kto pozwala żyć innym swoim życiem.