Korzystając z dobrodziejstw aplikacji empik z końcem lata 2023 roku nadrobiłam szkolne zaległości  i wysłuchałam audiobooka „Ziemia obiecana” Władysława Reymonta. Nie sądziłam, że lektura tego typu, jakby nie było nieco staromodna, tak mnie pochłonie. Dałam się  całkowicie wessać rzeczywistości opisywanego tam świata. Do tego stopnia, że wieczór po wysłuchaniu książki spędziłam z jej filmową adaptacją  w reżyserii Andrzeja Wajdy. W głowie miałam kotłowaninę obrazów z książki i z filmu okraszoną jakimiś słabymi przebitkami sprzed kilku lub kilkunastu lat, związanymi z koszmarem przejazdu przez Łódź kiedy podróżowało się po Polsce samochodem.

I tak powstał pomysł na weekend w Łodzi.

Zwykliśmy przyjmować, że godne naszego czasu i uwagi są miasta czy miejsca związane z chlubną historią naszego kraju. To pierwszy warunek naszego zainteresowania. Na tej zasadzie wiemy co nieco o Mieszku I, Kazimierzu Wielkim, bitwie pod Grunwaldem, Janie II Sobieskim i Powstaniu Warszawskim. Zwiedzamy Kraków, Gdańsk, Toruń czy Zamość. I bardzo dobrze. Każde społeczeństwo powinno znać i ludzi, i miejsca, i wydarzenia, które kształtowały naszą aktualną formę.

Chodzi mi jednak po głowie myśl, że to porażki lub czasy mniej spektakularne, tak samo jak czasy naszej świetności, lub nawet bardziej niże one, miały wpływ na naszą rzeczywistość. Jednak nie nosimy ich na sztandarach. Wstydzimy się ich. Kto z nas zna dobrze historię równi pochyłej czasu rządów dynastii Wazów, Sasów czy absolutnego błędu strategicznego Jagiełły związanego z oddaniem Malborka po zwycięstwie grunwaldzkim? To nie są kwestie podkreślane mocno przez tych, którzy tworzą nasze podręczniki do historii. Tam króluje zwycięstwo oręża polskiego. A gdzie błędy polityczne i strategiczne? Gdzie korupcja, zdrada czy nieudolność? Gdzie szarzyzna dnia codziennego? Nie znaczy to, że chciałbym abyśmy pozbyli się dumy narodowej. Natomiast świadomość tej drugiej strony naszej historii może pomogłaby nam w lepszym kształtowaniu naszej współczesności.

Szlak Łodzi – Miasta Filmu UNESCO

Takim przykładem na nieoczywisty, ubłocony, wielonarodowościowy kawałek naszej historii jest Łódź. Gorąco polecam wizytę w tym mieście, które cały czas nawiązując do swojej przemysłowej, ciężkiej historii pokazuje, że nie będzie prosić o status miasta europejskiego, ponieważ ten status od dawna posiada!

Jedziemy. Pierwszy weekend od lat bez dzieci. We dwójkę. Nowy rodzaj przyjemności niedawno odkryty. Coś w rodzaju drugiej młodości. Wszystkim rodzicom nastoletnich dzieci, gdyby tego jeszcze nie wiedzieli: nasze nastoletnie latorośle świetnie dają sobie radę bez nas. A już przez weekend – w 100 procentach! Pozwólcie im nam to udowodnić!

Zatem w sobotni, wrześniowy poranek, przy absolutnie pięknej pogodzie, o godzinie ósmej rano wsiedliśmy w samochód i po około dwóch godzinach z minutami zaparkowaliśmy przed łódzką Manufakturą.  Czyli właściwie gdzie? W centrum imperium włókienniczego Izraela Poznańskiego. Manufaktura to miejsce, które obecnie jest centrum handlowym, rozrywkowym i kulturalnym Łodzi, a kiedyś było sercem przemysłu tkackiego tego miasta. Całość utrzymana jest w stylistyce budynków przemysłowych XIX wieku. To był i jest absolutny strzał w dziesiątkę. Miejsce nie jest kolejnym szklano-betonowym, nijakim tworem usiłującym udawać nowoczesność. Czerwona, odnowiona cegła robi całą robotę. Miejsce na urok i charakter.

Pałac Izraela Poznańskiego- Muzeum Miasta Łodzi. Obok Manufaktura

Tuż obok Manufaktury jest Muzeum Miasta Łodzi, czyli pałac Izraela Poznańskiego, jednego z największych przemysłowców XIX wieku. Budynek naprawdę zasługuje na miano pałacu i uzmysławia jakimi fortunami obracali ci ludzie. Jadalnia, sala balowa czy wreszcie gwiazda filmowa: schody, które grały w kluczowych scenach „Ziemi Obiecanej” są tego jawnym dowodem. Muzeum mocno zaznacza historię miasta poprzez swoich znanych obywateli. Moi ulubieni to Marek Edelman, Karl Dedecius, Jerzy Kosiński i Julian Tuwim. Mniej zachwyca mnie osoba Artura Rubinsteina. Po przeczytaniu jego biografii nie mogę się zdecydować czy bardziej szanuję go jako muzyka i Polaka, który zmusił Mołotowa to wysłuchania na stojąco hymnu Polski, czy bardziej czuję niesmak na myśl o tym, jaki obraz człowieka wyłania się  z jego historii małżeńskiej…

Pasaż Róży i ulica Piotrkowska

Po muzeum czas na ulicę Piotrkowską. Piotrkowska jest długa, ma ponad cztery kilometry. Jednak warto pokonać ten dystans, ponieważ po drodze dużo się dzieje: pasaż Róży, aleja gwiazd, galeria wielkich łodzian, kamienica pod Gutenbergiem czy pałac Heinzla. A na samym końcu muzeum włókiennictwa. Tam się zatrzymaliśmy na dłużej.

Wystawy w Muzeum Włókiennictwa

Muzeum składa się z kilku wystaw. Zachwycił nas sam budynek, mocno industrialny, świetnie zaadoptowanym na potrzeby muzealne.  Wystawa „Miasto-Moda-Maszyna”  to wycieczka w czasie, od mody lat dwudziestych i oryginalnych strojów, poprzez wszystkie dekady aż do lat osiemdziesiątych i strajków łódzkich włókniarek, kończąc na latach dziewięćdziesiątych z obrzydliwą zawartością bazarków tamtych czasów.

Nieco rozczarowała nas wystawa „Tak pracuje tkanina”. Nawet dwie prace Magdaleny Abakanowicz nie były w stanie zbilansować powiewu nudy gwiżdżącej w tych cudownych przestrzeniach, ale…prezentacja maszyn w ruchu, to był gwóźdź programu. Dawny pracownik fabryki uruchamiał krosna i pokazywał jak wyglądała tak naprawdę ta praca. Uświadamiał jak była ciężka i niebezpieczna. Dwa lub trzy krosna uruchomione obok siebie są tak głośne, że hałas jest na granicy bólu dla narządu słuchu człowieka. Wyobrażacie sobie kilka lub kilkanaście takich maszyn pracujących obok przez osiem godzin? Kilkuminutowa prezentacja była nie do wytrzymania!  Opiekunowie tych maszyn postawili sobie za punkt honoru utrzymanie ich w takiej kondycji, aby prezentacje dla zwiedzających były możliwe. Efektem jest bela materiału: produkt uboczny tych prezentacji. Bo przecież skoro są prezentacje, to coś się musi produkować.

I tak zleciał nam cały dzień.

Jako że kolacja w wybranym hotelu delikatnie mówiąc, nie zachwyciła nas, to na śniadanie następnego dnia  zdecydowaliśmy się na mieście. Wygooglaliśmy lokal o nazwie Fabryka Śniadań (bardzo industrialnie, jak przystało na Łódź), który bez chwili zastanowienia polecę absolutnie każdemu. Bezpretensjonalna restauracyjka z ogródkiem, z widokiem na postindustrialne budynki.

Cmentarz Żydowski

W planie miałam rozpoczęcia tego dnia od wizyty na nowym cmentarzu żydowskim, największej w Polsce nekropolii żydowskiej. W momencie zakładania w 1892 roku był to największy cmentarz żydowski w całej Europie. Obecnie największy jest cmentarz w Berlinie.

Dojeżdżając na miejsce biegałam jeszcze wzrokiem po powiązanych stronach internetowych, w tym wypadku po stronie Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Łodzi i…mój wzrok zatrzymał się na informacji, że 16 i 17 września ( a był poranek 17 września) cmentarz będzie niedostępny dla zwiedzających. No masz! Jak ja mogłam wcześniej nie zauważyć takiej informacji! Mąż już chciał zawracać, ale nie byłabym sobą gdybym tak od razu poddała się bez walki tylko dlatego, że jakaś informacja jest w internecie. Zaparkowaliśmy. Podeszliśmy do bramy głównej, rzeczywiście zamkniętej na ogromną kłódkę, ale ze strzałeczką w prawo, informującą, że wejście dla zwiedzających jest od ul. Zmiennej. Poszliśmy. Furtka otwarta. Widzimy kilku mężczyzn dość ślamazarnie zabierających się ewidentnie do jakiejś pracy. W niedzielę? No tak, przecież w tej religii to pierwszy dzień pracujący. Rozglądamy się niepewnie i napotykamy na wzrok starszego, dziarskiego pana, który do nas podchodzi. Pytamy czy możemy zobaczyć cmentarz. Pan rozgląda się nieco zakłopotamy, spogląda na nas, po czym po ułamku sekundy podejmuje wewnętrzną decyzję i dość bezpardonowo wydaje polecenie jednemu z mężczyzn aby „na jednej nodze pobiegł po dwa bilety”.  Poczułam się nieco zakłopotana tym jak autorytarnie, na naszą cześć został potraktowany jeden z pracowników i zaczęłam tłumaczyć, że się nie spieszymy, poczekamy. Starszy Pan w odpowiedzi zniżonym głosem poinformował nas, że dzisiaj formalnie nie ma zwiedzania, ponieważ w ramach prac publicznych mają więźniów do prac porządkowych, ale…

I dał do zrozumienia, że na autobus zwiedzających to raczej by się nie zgodził, ale naszą dwójkę wpuści. Mam nadzieję, że tym wpisem nie ściągam na jego głowę kłopotów! Zatem dostaliśmy bilety i ruszyliśmy.

Mnie to miejsce zachwyciło, zasmuciło, rozczuliło. Wiem, wiem co powiecie! Jak cmentarz może zachwycić. Może. Zwłaszcza taki, który jest jak muzeum, ogromnym kawałkiem naszej historii. I jednocześnie łącznikiem czasów teraźniejszych z historią, którą co poniektórzy chcieliby wymazać z naszej polskiej historii, która jednak okazuje się mocno kosmopolityczna, wielonarodowościowa i wieloreligijna.

Grobów rodzin wielkich przemysłowców łódzkich nijak nie można porównać z grobami zwykłych śmiertelników. Grób Izraela Poznańskego czy rodziny Silbersteinów to małe arcydzieła sztuki. Cały cmentarz to ogromna ilość przepięknych pomników, niestety niszczejących. Zdaje się całkiem niedawno zauważono ich wartość historyczną i kulturową, analogicznie to wartości pomników na warszawskich Powązkach. I pewnie stąd choćby więźniowie do pomocy w utrzymaniu cmentarza.

Cmentarz jest cmentarzem czynnym, gdzie cały czas grzebie się łódzkich wyznawców judaizmu. Na tych najświeższych grobach widać mocno to połączenie kultur, które doprowadziło mnie do tego wspomnianego wcześniej rozczulenia. Polskim zwyczajem palimy na grobach znicze. Żydowski zwyczaj to kładzenie na grobach kamyczków. Na tych najświeższych grobach widać i znicze polskim zwyczajem, i kamyczki zwyczajem żydowskim.  Wszyscy znamy z naszych cmentarzy praktyczny zwyczaj stawiania świec czy zniczy na szklanej czy kamiennej podkładce. Podkładka ma na celu chronić pomnik przez potencjalnym zalaniem woskiem. Tutaj też widoczny jest pragmatyzm. Na nowych płytach nagrobnych leżą podkładki pod kamyczki, które to kamyczki mogłyby tę płytę porysować. Nawet w tym pragmatyzmie widać przenikanie się kultur!

Pałac Herbsta

Po cmentarnym spacerze wracamy do miasta. Za cel obieramy Muzeum Pałac Herbsta. Edward Herbst był zięciem Karola Scheiblera, innego przemysłowca łódzkiego. Muzeum to neorenesansowa, przepiękna willa z cudownie utrzymanym ogrodem. I znowu: przejście po takim miejscu to cofnięcie się do czasów niby minionych, ale jednak nie tak dawno minionych, ponieważ ciągle namacalnie bliskich dzięki takim miejscom. Polecam przycupnięcie na ogrodowej ławeczce dającą chwilę oddechu podczas intensywnego weekendu.

Chwila odpoczynku wskazana, ponieważ w planie kolejne piękne miejsce: Muzeum Kinematografii w Łodzi, w pałacu Karola i Anny Scheiblerów. Miejsce to od lat osiemdziesiątych funkcjonuje jako muzeum kinematografii nie bez przyczyny. Pałac Scheiblerów zagrał w polskich i nie tylko polskich filmach niejedną rolę. Oprócz oczywistej „Ziemi Obiecanej” pałac pojawia się w takich produkcjach jak: „Rodzinie Połanieckich”, „Vabank”, „Stawka większa niż życie”, „Pożegnanie jesieni”, „Miedzy ustami a brzegiem pucharu”, „Lalka” czy najbardziej współczesny „Komisarz Alex”. To tylko te najbardziej znane tytuły. Szczerze przyznam, że samo muzeum ciut mnie rozczarowało. Jest nastawione bardziej na techniczną i organizacyjną stronę kinematografii. Za to sam budynek przepiękny. Zwłaszcza piece kaflowe zarówno tutaj jak i w pałacu Herbsta.

Księży Młyn

Po wizycie w muzeum zjedliśmy obiad w oryginalnym miejscu na Księżym Młynie, kolejnej rewitalizowanej dzielnicy Łodzi i… trzeba było zbierać się do domu, żeby zdążyć wieczorem upichcić jakiś obiad na poniedziałek dla tych „opuszczonych” nastolatków.

Zwiedzajcie miejsca nieoczywiste. Są trochę jak ta kraina za drzwiami starej szafy: zaskakujące i piękne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *